Wesele własnego dziecka to uroczystość szczególna. Chciałoby się by odbyło się bez zgrzytów. Z tego względu do lokalu udaliśmy się nie raz, a kilka razy by poznać jakość. Była satysfakcjonująca. Niestety, w najważniejszym dniu pojawiły się pierwsze zastrzeżenia jak choćby nawet letnie, a nie ciepłe danie główne. Niestety, dostarczone przez nas ciasta wydano na poprawinach w ograniczonej ilości, a drugiego wcale i trzeba było ostrej interwencji by się odnalazły. Mięsa pieczone suche pierwszego dnia, drugie dnia sprawiały wrażenie suszonego mięsa. Nie zostały (chyba) przykryte folią na kilka godzin między weselem a poprawinami. Podobnie z łososiem wędzonym na ciepło. Stwardniał jak guma do zucia podklejona pod szkolną ławkę i dodatkowo zmienił kolor. Że też ktoś nie bał się otruć uczestników. Za nadmiar łaski właściciel uznał rozpalenie grilla przed imprezą, a zaginięcie kucharza, który obsługiwał dwie imprezy, na 1,5 godziny przed końcem poprawin uznawał za naturalne, bo przecież wszyscy zjedli. Co z tymi, którzy mieli ochotę na dokładkę? Mniejsza o nich. Oczekiwania rezerwacji miejsc parkingowych uznane za postawę roszczeniową. Praca naszego florysty, cukiernika, barmana utrudniana. Personel przyłapywany na korzystaniu z napojów przeznaczonych dla gości. Wielkie, wielkie rozczarowanie. Szczególnie bolesne, że na etapie testów było dobrze.